


EMBODIMENT OF EVIL a.k.a Encarnação do Demônio
Embodiment of Evil

Reżyser:José Mojica Marins
Kraj prod.:Brazylia
Obsada:José Mojica Marins, Jece Valadão, Rui Rezende, Raymond Castile, Cristina Aché
Coffin Joe – a w bardziej swojskim brzmieniu Józek Trumniarz – najpierw wyrwał nam dusze (w filmie „At Midnight I’ll Take Your Soul” z 1964 r.), potem opętał nasze zwłoki (za sprawą „This Night I Will Possess Your Corpse” z 1967 r.), a teraz wraca aby objawić się nam jako wcielenie zła w „Encarnação do Demônio”/”Embodiment of Evil”.
Od czasu kiedy pierwsze filmy z tego cyklu stały się tytułami, nad którymi popłakują ze wzruszenia wszyscy fani horroru kultowego, José Mojica Marins, twórca postaci Joego (po portugalsku zwanego Zé do Caixão), postanowił stać się swoim najsłynniejszym bohaterem. Od lat nie obcina więc szpetnie poskręcanych paznokci, na co dzień trenuje coraz to bardziej szatańskie spojrzenia i nawet po chleb i ziemniaki wychodzi, jak sądzę, ubrany w demoniczny cylinder oraz takąż pelerynę. Było więc jasne, że i na ekrany Joe/Zé jeszcze kiedyś powróci, przy czym nie można powiedzieć żeby wskrzeszenie tej serii było łatwym zadaniem – w końcu poprzednie filmy Marinsa opierały się przede wszystkim na śmieszności niskobudżetowych efektów połączonych z autentycznie obrazoburczą fabułą (choć główny bohater to bezwzględny zabójca nie szczędzący niewinnych ofiar, reżyser wymyśla dla niego w wywiadach „moralnie słuszne” preteksty działania i kreuje go – przynajmniej ostatnimi czasy – na horrorowego herosa; do tego dochodzi piekielnie złośliwa krytyka chrześcijaństwa, w związku z którą Marins został swego czasu wyklęty w bogobojnej Brazylii). Tworząc nowy film nikt już nie mógł sobie pozwolić na słabe efekty specjalne, a obrazoburczość musiała stracić na sile – bo już się do niej przez te wszystkie lata trochę przyzwyczailiśmy.Co więc zostało ze starego, dobrego Coffin Joe w nowym dziele Marinsa? Powiem szczerze: moim zdaniem niewiele. Główna postać – teraz już ociężała i bez dawnego błysku w oczach (które, trzeba jednak przyznać, wciąż sprawiają wrażenie przesiąkniętych złem) – nie imponuje już tak, jak przed laty, a z założenia szokująca scena seksu we krwi, w której Joe bierze udział wydaje się cokolwiek sztywna i nieprzekonująca. A mimo to... cóż... w ogólnym rozrachunku ogląda się „Embodiment of Evil” całkiem nieźle.
Nakręcony ponad 40 lat temu film „This Night I Will Possess Your Corpse” zakończył się zamknięciem głównego bohatera w zakładzie karnym, a więc nowy ekranowy rozdział życia Joego rozpoczyna się opuszczeniem przez niego więziennych bram. Na wolności oczekuje go wierny sługa Bruno (Rui Rezende) wraz z kilkoma ofiarami gotowymi natychmiast poświęcić swe nędzne życia, aby tylko móc obejrzeć z bliska pozwijane w serpentyny paznokcie diabolicznego mistrza. A Joe, jak to Joe – nie zwlekając zaczyna kontynuować swą misję poszukiwania idealnej kobiety, która byłaby w stanie wydać na świat mini-Trumniarza i tym samym sprawić, że Zło nie zginie wraz z leciwym już Joe’em.
Cieszę się, że Marins znów przytargał na ekrany swojego ukochanego, wrednego bohatera i zdaję sobie sprawę, że trudno kogokolwiek obwiniać, że nowy Joe to nie to, co stary – w końcu od poprzedniego filmu minęły cztery dekady, a nawet Marins nie jest w stanie oprzeć się destrukcyjnemu działaniu czasu. Zaskakująco dobrze wypadły w nowym filmie retrospekcje, w których w główną postać z czasów młodości wciela się z uczuciem Raymond Castile. Poza tym, od strony technicznej (pomijając może parę potknięć aktorskich) „Embodiment of Evil” stoi na naprawdę wysokim poziomie – nieporównywalnie wyższym niż dwa wcześniejsze filmy cyklu. Wrażenie robią przede wszystkim efektowne zdjęcia, w których chłodny realizm miesza się z poetyką koszmaru, oraz nastrojowa, odpowiednio piekielna muzyka wciągająca nas coraz głębiej w brutalny, zwyrodniały i wciąż nieźle pokręcony świat, w którym rządy sprawuje Coffin Joe.
Joe powraca więc w „Embodiment of Evil” mniej rześki i mniej niepokojący niż zwykle, ale i tak zawstydza swoją wrodzoną diabolicznością większość współczesnych antybohaterów kina grozy. Tylko niech już nam Marins przestanie wmawiać, że Joe to fajny gość, którego dobre uczynki warto by naśladować.
Screeny
+ paznokcie Marinsa
+ dobry Raymond Castile jako młody Joe
+ seksowne bohaterki (niektóre)
+ ładne zdjęcia (prawie wszystkie)
+ akcja sprawnie leci naprzód
- to już inny Coffin Joe niż kiedyś
Na forum:Podyskutuj o filmie tutaj: Forum HO
Horror Online 2003-2015 wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie fragmentów lub całości opracowań, wykorzystywanie ich w publikacjach bez zgody
twórców strony ZABRONIONE!!!