


WARD 13
Ward 13

Reżyser:Peter Cornwell
Kraj prod.:Australia
Obsada:Ren Klyce (głos), Brett Hicks-Maitland (głos)
Czasami warto na chwilę oderwać się do filmowego recyklingu rodem z Hollywood, by przyjrzeć się temu, co w domowych pieleszach prawie z niczego potrafią zrobić amatorzy-pasjonaci. Przykładem takiej perełki, dającej z oglądania ogrom frajdy, może być kilkunastominutowa animacja „Ward 13” autorstwa Petera Cornwella. Dla niektórych fanów gatunku nazwisko reżysera nie jest anonimowe. W 2009 roku (sześć lat po nakręceniu „Ward 13”) na ekranach kin pojawił się pierwszy długometrażowy film Cornwella, „The Haunting in Connecticut”.
Pewnego dnia bohater zostaje potrącony przez samochód. Odzyskuje przytomność w szpitalu. Od razu jego lęk zaczyna budzić dość niekonwencjonalne zachowanie lekarza. Zaniepokojony swoją sytuacją postanawia rozejrzeć się po tajemniczym przybytku. Na pierwszy rzut oka ów rzeczywiście wygląda na szpital. Okazuje się jednak, że pracujący w nim personel sale operacyjne wykorzystuje do eksperymentowania nad zwierzętami i ludźmi. Przerażony mężczyzna decyduje się na ucieczkę. Jego niesubordynacja szybko jednak zostaje odkryta. Zdesperowany bohater postanawia podjąć walkę ze wszystkim, co żyje w murach budzącej grozę kliniki.Od pierwszych ujęć „Ward 13” cieszy oko perfekcyjnym wykonaniem, dynamiką, kapitalnymi konceptami fabularnymi, a nade wszystkim gigantyczną dawką smoliście czarnego humoru. Cała historia rozpoczyna się niczym rasowy horror. Jak wiadomo, w niejednej filmowej makabrze szpital stanowił arenę iście infernalnych wydarzeń. Również postać doktora czy pokrewna mu figura szalonego naukowca to sól kina grozy. W pewnym jednak momencie bohater znajduje dość niekonwencjonalnie „ukształtowanego”... pieska. I tu pęka iluzja w miarę poważnego horroru, zaczynają się także nawiązania do klasyki gatunku. Gdzieś od połowy bowiem nastrój wyczekiwania i pewnego zawieszenia pryska, akcja nagle przyspiesza i zaczyna się jatka – nasz bohater walczyć musi nie tylko z wściekłymi lekarzami-rzeźnikami, lecz także z monstrami będącymi wynikami ich eksperymentów. Na jego drodze staną koszmary rodem z opowiadań Lovecrafta oraz psychopatyczny morderca z kultowego slashera.
Podobnie jak historia, zachwyt budzi także strona wizualna animacji Cornwella. Postacie wykonano z silikonu, gliny, poliuretanu oraz wzmacniających konstrukcję metalowych elementów. Reżyser „ożywił” je dzięki zastosowaniu techniki animacji poklatkowej. Choćby właśnie z tego względu, podczas seansu ma się wrażenie obcowania nie z taśmo produkowanymi animacjami komputerowymi, a animowanym oldschoolem, małym dziełem sztuki, któremu artysta poświecił mnóstwo czasu i wysiłku. Zresztą po „Ward 13” nie widać tego, że nad przedsięwzięciem pracowała niewielka grupa ludzi. Całość – idealnie uzupełniające się treść i forma - od początku do końca wygląda jak profesjonalna produkcja.
Może Cornwell nakręcić chciał wariację na temat jatrofobii (lęk przed szpitalami i lekarzami), może zależało mu, by udowodnić, iż z kalek i schematów da się wycisnąć coś oryginalnego, a może przyświecała mu idea pokazania, ile uciechy może dać wszystkim – twórcom i odbiorcom – zabawa gatunkiem i oczekiwaniami widzów. Bo nie oglądając się na nikogo i na nic autor „The Haunting in Connecticut” stworzył kawał kina, choć to tylko kilkunastominutowa animacja, które będzie się pamiętać dłużej niż dziesiątki innych, często zrobionych za niemałą kasę, horrorów.
Screeny
+ świetna historia
+ mnóstwo kapitalnego humoru
+ sympatyczne, nawet te „straszne”, postacie
+ dynamika
+ kapitalny nastrój
+ rewelacyjne wykonanie
+ niby wszystko było, a ogląda się niczym gatunkowe novum
+ od strony wizualnej – majstersztyk
- nie ma
Horror Online 2003-2015 wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie fragmentów lub całości opracowań, wykorzystywanie ich w publikacjach bez zgody
twórców strony ZABRONIONE!!!