


TROLL HUNTER, THE (RECENZJA KONKURSOWA)
Łowca trolli

Reżyser:André Ovredal
Kraj prod.:Norwegia
Obsada:Otto Jespersen, Glenn Erland Tosterud, Johanna Mørck, Tomas Alf Larsen
Ocena autora:9
Ocena użytkowników:--
Głosów:0
Inne oceny redakcji:
RECENZJA WYRÓŻNIONA W KONKURSIE RECENZENCKIM HORROR ONLINE
"Niech piekło pochłonie wasz realizm!", zaklinał jeden z bohaterów legendarnych "Kronik marsjańskich" Raya Bradbury'ego, gdy to, co dotąd uchodziło za niezwykłe czy jedną nogą wystające poza niepisany racjonalizm, stało się elementem normalności. Piekło ma najwidoczniej szeroki zasięg, skoro dotarło aż do zimnej, opancerzonej lodem i z rzadka zaludnionej Norwegii, gdzie realizm umarł, skończył się dla trójki młodych, przesadnie - jak się okaże, celowo - stereotypowych studentów, których świat został drastycznie przekolorowany. Okej, może w przypadku Norwegii o kolorach innych niż biel śniegu czy zieleń choinkowych igieł trudno mówić, przynajmniej w częściach tego kraju uwiecznionych w "Łowcy trolli", jednak normalność i tak zwany trzeźwy umysł przestają mieć znaczenie bez względu na barwy, gdy postaci z dziecięcych baśni stają przed twoją ultranowoczesną kamerą. Baśń powołana do życia, baśń w klimacie horroru. Tego nie można nie sprawdzić. Toteż i ja się skusiłem - i, niech mnie piekło pochłonie, jestem gotowy okrzyknąć efekt "Łowcy trolli" nieprzypadkowo, słusznie zauważalnym.
Paradokumenty zyskały popularność wraz z nieoczekiwanym, monstrualnym, kasowym sukcesem "Blair Witch". Ta zakrawająca o miejską legendę, fantastyczna historyjka na tyle poruszyła widzów na całym świecie, że do dziś Hollywood oraz rozliczne wytwórnie europejskie wyprodukowały zyliony kolejnych filmów, stylizowanych na kręcone "z ręki" domowe dokumenty. Ktoś musiał powiedzieć dość. Jakiś odważny człowiek w końcu odważył się wspiąć po staczających się jakościowo paradokumentach na szczyt uwagi przeciętnego widza i w dopracowanym, mrocznym, szaroniebieskim czy też śnieżno-leśnym klimacie sztucznego horroru krzyknąć, prawie jak w "Kronikach marsjańskich", aby piekło pochłonęło tę całą cholerną jaskrawą papkę żenujących dreszczowców, których coraz mniej ambitne fabuły skutecznie zwiększają ilość pieniędzy wywalanych w multipleksach na karmelowy popcorn. Dość! Utrzyjmy nosa tym producentom, którzy na sukcesie "Blair Witch" sprzed kilkunastu lat zbierają na własne emerytury. Dość!
Z takiego protestu zapewne zrodził się ten wybitny norweski persyflaż. Film obnażający wszelkie wady nie tylko samej idei paradokumentu, ale powielania schematów. Amatorska kamera podążająca za czwórką głównych bohaterów do trollich jaskiń czy między powalone przez te bestie drzewa, bawi się z widzem w zawałotwórcze, rzucające jednak cień komizmu na cały obraz emocjonalne pościgi za strachem, który jest jedynie sztucznie wymuszonym efektem ubocznym naprawdę doskonałej parodii. Choć może słowo "uboczny" obchodzi się z napięciem tam obecnym dość brutalnie; efekt ten nie był bynajmniej niezamierzony. Każdy drobny detal - od epizodycznych bohaterów (spośród których warto wyróżnić rozbawionych Polaków, którzy tezę o persyflażu ostatecznie przypieczętowują), poprzez rozmowy między bohaterami, zabiegi poprzedzające wyjście na pogoń za potworami czy zwyczajne generujące szok zabiegi dźwiękowe czy wizualne - znakomicie obnaża śmierć formy statystycznego paradokumentu, a wręcz jej samobójstwo, bo przecież fabuła współczesnych filmów z tego gatunku sama generuje intelektualną sieczkę, w którą się zaplątuje i jakoby wpada we własne sidła. Norwegowie wiedzieli, że obecnie panująca era komercyjnego kina wymaga świeżego oddechu, połączenia znakomitej formy, formy bez zarzutu, z prztyczkiem w nos. Mistrzowskiej zabawy światłem, szumem i grą aktorska pomiędzy naturalnie prowadzonymi dialogami, bez patetyzmu, bez lukru i bez ciosania, a ze starannym rzeźbieniem. Z chłodnym jak skandynawski wiatr umysłem, z rozwagą i uważnym rozplanowaniem akcji, a przede wszystkim z niewyobrażalnie znakomicie generowanym klimatem, osiągnęli podwójny efekt - nie tylko ośmieszyli Hollywood, ale jednocześnie stworzyli istne kinowe arcydzieło.
I uwierzcie, nie jest przesadą nazwanie "Łowcy trolli" arcydziełem. Słowo to brzmi może dumnie, dość poważnie, ale ten film znakomicie wypośrodkowuje powagę starannie odegranych scen i płynnie rozlewającego się klimatu z komizmem i kabaretem, ze stanowczo i zabójczo genialnie wplecionym w fabułę sarkazmem. Tego brakowało, na to przecież czekaliśmy od tylu lat! Na kawał prawdziwej sztuki. Bo sztuką jest łączenie względnie niepowiązanych form w udany, pełnometrażowy (ponaddwugodzinny!) montaż i to jeszcze z wydawałoby się nieotwartego na zachodnie poczucie kinowego smaku kraju. Sztuką jest sprawienie, żeby widz wymagający, szukający czegoś ponad tanią, tandeciarską podnietę, spędził dwie godziny w bezruchu i pozytywnym zdziwieniu, żeby baśń, żeby antyrealizm, żeby ironię, humor oraz kawał dobrego horroru tak precyzyjnie wymieszać ze sobą, nie pozostawiając, przepraszam za porównanie, ciągnących się, żylastych grudek w tym gorącym kubku perfekcyjnej, wieczornej gorącej czekolady. W tym co najmniej wyśmienitym deserze po nie dających się przełknąć hollywoodzkich paradokumentalnych zakalcach.
To sztuka najwyższej klasy. I wracając do "Kronik marsjańskich, "wyzwolenie od starego punktu odniesienia" . Porzućmy ten przestarzały, cierpki smak taniego szokowania z "Paranormal Activity" czy "Kwarantanny". Zakochajmy się w nowym, świeżym smaku. Masówka nie służy dobrze kinowej sztuce. "Niechże ją piekło pochłonie!".
Screeny
+ fabularne smaczki
+ ironia
+ odniesienia
+ efekty specjalne
+ kolorystyka
- lekko niepewny początek
Horror Online 2003-2015 wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie fragmentów lub całości opracowań, wykorzystywanie ich w publikacjach bez zgody
twórców strony ZABRONIONE!!!