


HAGAZUSSA
Hagazussa

Reżyser:Lukas Feigelfeld
Kraj prod.:Austria / Niemcy
Obsada:Aleksandra Cwen, Haymon Maria Buttinger, Claudia Martini, Tanja Petrovsky
Od czasu do czasu, szkoda, że tak rzadko, na ekrany naszych kin trafia film, który co prawda wykorzystuje gatunkowe instrumentarium kina grozy, nie jednak po to, by nas poderwać z fotela lub targnąć wrażliwością wyjątkowo obrzydliwą sceną gore, ale podjęciem kontrowersyjnego, a zarazem niełatwego tematu skłonić do głębszej refleksji i dzięki swojej sile artystycznej wręcz kazać zastanowić się nad czymś, co przez szokującą naturę nieczęsto zaprząta nasz umysł. Takim obrazem jest „Hagazussa” debiutującego w pełnometrażowym kinie Lukasa Feigelfelda.
Akcję swojego filmu reżyser osadził w XV wieku pośród odludnych austriackich Alp. Na jednej z polan, z dala od ludzkich skupisk egzystują matka wraz ze swą dorastającą córką. Pewnej nocy w bardzo tajemniczych okolicznościach umiera starsza z kobiet. Młodsza, jeszcze dziecko, musi radzić sobie sama. Nie tylko ze zdobyciem pożywienia, przeżyciem podczas śnieżnych i mroźnym zim, ale też z wrogo nastawionymi do niej ludźmi oraz mocami, które pobliskie lasy obrały sobie za siedlisko.Z powodu wielu trudności prace nad filmem trwały cztery lata. Początkowo powstawał pod auspicjami niemieckiej Akademii Filmowej i Telewizyjnej w Berlinie. Później jednak z powodu braku funduszy Feigelfeld musiał na rok przerwać pracę nad „Hagazussą”. Projekt uratowała skuteczna kampania crowdfundingowa. Wiara w swój pomysł oraz zaangażowanie i determinacja w jego realizację uświadamiają, jak ważny jest wkład autorski, nie producencki, w film reprezentujący kino gatunkowe. Takie podejście daje reżyserowi swobodę w doborze treści sposobu ich realizacji, a to znowu skutkuje powstaniem dzieła niebanalnego, może dziwnego, kontrowersyjnego, trudnego w odbiorze, ale na pewno dalece niekonwencjonalnego. Feigelfeld udowodnił także, iż horror nastrojowy, trzymający w napięciu, a co najważniejsze, wypełniony niełatwą w odbiorze treścią można zrealizować za ułamek tego, co na horrory przeznaczają Amerykanie czy ostatnio Chińczycy.
Czym zatem próbuje zauroczyć, uwieść, ale też wstrząsnąć Feigelfeld? Spróbował rzeczy niełatwej, bo czyniąc akcję poszarpaną, nieskładną , z zaskakującymi przeskokami czasowi, a także ograniczając do bezwzględnego minimum dialogi przydał swojemu filmowi ogrom treści samym obrazem, i co ważne, pełnym dwuznaczności, metafor, symboliki i niedopowiedzeń. Nade wszystko uczynił bohaterami nie tylko ludzi, ale i otaczającą ich naturę. Główną bohaterkę, Albrun, umieścił na styku dwóch światów – tego, którego rytm i zasady są nienaruszalne i odwieczne, bo ustalone przez naturę oraz ludzkiego, uporządkowanego kulturowo, a że akcja rozgrywa się w średniowieczu, więc obwarowanego nakazami, zakazami i tradycją religijną. W jednym kobieta czuje się doskonale, przyroda bowiem nie ogranicza jej wolności, dzieli się swym bogactwem, pięknem, nie kreuje aksjologicznych paradoksów, jej prawa są oczywiste. Drugiego świata Albrun nie rozumie, wydaje się on jej pełen sprzeczności i kipiący od niczym nieuzasadnionej agresji. Kobieta nie pojmuje, dlaczego musi mieć męża, po co ma czcić boga, którego nie widzi i który kojarzy się jej ze śmiercią, nie czuje także potrzeby przebywania z innymi ludźmi. Jej życie, które akceptuje, wypełnione jest ciężką pracą, zajmowaniem się córką, kontemplacją otaczającego jej życia. Zdaje sobie sprawę z tego, iż istnieją obok niej moce potężne, które od czasu do czasu ingerują w jej egzystencję. Albrun czuje przed nimi respekt, ale one nie przerażają bohaterki, bo ta wie, iż w tym konkretnym miejscu istniały przez wieki i ludzie przed narzuceniem chrześcijaństwa żyli z nimi w symbiozie.
Sednem filmu Feigelfelda jest pokazanie rosnącego napięcia między tymi światami oraz coraz większej presji, jaką ta konfrontacja wywiera na bohaterce „Hagazussy”. Rozmowa z miejscowym księdzem – w świątyni wypełnionej kośćmi i czaszkami – uświadamia Albrun, że musi dokonać wyboru, opowiedzieć się za którymś ze światów. Wybór dla niej, jak i dla kapłana, jest oczywisty – bohaterka pragnie żyć według reguł ustanowionych przez naturę, która nie tylko żywi, zachwyca dzikością i pierwotnością, ale też nie piętnuje kobiecości, nie spycha jej do sfery naznaczonej grzechem, wstydem i złem, a nade wszystko nie podporządkowuje jej patriarchalnemu porządkowi. Rzecz w tym, iż takie postanowienie nie tylko skazuje Albrun do życia na marginesie, na pogardę i otwartą wrogość, ale też przyczynia się do eskalacji obłędu. Okazuje się bowiem, iż kontakt z innymi ludźmi, a tym samym z kulturą chrześcijańską czynią wrogimi moce, które dotąd potrafiła obłaskawić. Co więcej, przeciw niej obracają się także naturalne potrzeby i popędy – Albrun przestaje rozumieć swoje ciało, zanikają też w niej instynkty macierzyńskie. W jednej z kluczowych scen filmu, kiedy bohaterka spożywa grzyb halucynogenny, zamiast zjednoczyć się z naturą i zachwycać się jej niezwykłością, dokonuje zbrodni sprzeniewierzając się najsilniejszym pierwotnym instynktom, jakie czynią kobiety silnymi.
Takiej treści Feigelfeld musiał rzecz jasna nadać odpowiednią formę, jak pisałem wyżej, tak, by ona sama naturalnie, bez werbalizacji wprost, pewne idee dopełniała. Aby zrozumieć zamysł niemieckiego reżysera, wystarczy dokładnie przeanalizować kilka pierwszych ujęć filmu. Kilkunastoletnia Albrun wraz z matką korzystają z uroków zimy – jeżdżą na sankach, bawią się na śniegu. Ale zimą, zwłaszcza w górach dzień bardzo szybko przechodzi w noc. Bohaterki jak najszybciej muszą wrócić do domu, bo obawiają się tego, co w lesie może skrywać zalegający mrok. Feigelfeld to samo miejsce pokazuje na dwa sposoby, przedstawia jego dwoistą naturę – jako przestrzeń przyjazną człowiekowi, ale też, jeśli ten zlekceważy jego naturę, pełną tajemnic, grozy i niebezpiecznych manifestacji. Dlatego nie brakuje w filmie długich, niemalże statycznych ujęć prezentujących potęgę i piękno alpejskiej natury, ale też człowieka jako jej elementu. Wiele tak zainscenizowanych sekwencji z przyrodą w centrum – lasem, wężem, grzęzawiskiem, kozłem, jabłkiem – ma charakter symboliczny czy metaforyczny. Feigelfeld nie unika także pokazania zmagań bohaterki z codziennymi, może prozaicznymi czynnościami i problemami. Takie drobiazgi budują nie tylko więź odbiorcy z postacią, ale też wiele wnoszą do całokształtu świata przedstawionego. Do wiarygodności tej kreacji bardzo wiele dodała polska aktorka, Aleksandra Cwen, odtwórczyni Albrun. Artystka musiała znaleźć sposób na to, aby całe spektrum emocji wyrazić mimiką i ciałem, nie słowem. Ani czas, ani miejsce, nie mówiąc jąużo sytuacji, nie dawały jej szansy na to, aby stanowczo mówić o swoich przemyśleniach i potrzebach. Wiele scen – kontrowersyjnych, trudnych i nieprzyjemnych w odbiorze – wymagało poświęcenia, nie tylko fizycznego, ale przede wszystkim psychicznego, by dla dobra roli otworzyć się przed niemałą przecież ekipą filmową.
Bardzo często bywa tak, iż kino autorskie, niełatwe w odbiorze, silnie oddziałujące na artystyczną wrażliwość odbiorcy, bez względu na to, kiedy i gdzie rozgrywa się akcja, między wierszami i kadrami próbuje przemycić mniej lub bardziej dosadny komentarz do wydarzeń współczesnych. Taki w narrację „Hagazussy” wplótł także Feigelfeld. Trudno bowiem nie zauważyć, iż konflikt przybierający nieraz bardzo krwawe żniwo między indywidualnością a presją zbiorowości jest bolączką i dzisiejszych czasów, zwłaszcza w społecznościach konserwatywnych lub na skutek politycznych zawirowań przeżywających moralne wzmożenie. Nie będzie zbyt dużym uogólnieniem stwierdzenie, iż kościół i przed wiekami, i teraz w innych, niewierzących, wolnomyślicielach nie widzi partnerów do rozmowy albo po prostu ludzi, ale przeciwnika, którego jeśli nie da się „przekabacić” na swoją stronę, to najlepiej żeby go nie było. „Hagazussa” pokazuje nie tylko, do czego mogą doprowadzić głębokie podziały światopoglądowe czy ideologiczne, ale też jak wstrętna i prymitywna jest pogarda męskiego świata wobec kobiet, jak prostacki i ordynarny może być świat zbudowany na fundamentach patriarchalizmu.
Nie porównywałbym „Hagazussy” do „The Witch” Roberta Eggersa, tym bardziej daleki jestem do wskazywania, który z filmów jest lepszy. W obu ten najgłębszy, podstawowy sens jest inny, inaczej też twórcy podeszli do realizacji scenariuszowych konceptów. Z oboma jednak jak najbardziej warto się zapoznać, bo co prawda nie należą do sztuki „lekkiej, łatwej i przyjemnej”, ale emocje w czasie sensu i wrażenia po nim należą do tych niezapomnianych.
Screeny
+ niesamowite zdjęcia
+ pełna tajemnic i niedopowiedzeń historia
+ symbolika i metaforyka filmu
+ odniesienia do współczesności
+ kreacja polskiej aktorki, Aleksandry Cwen
+ budzi niepokój i daje do myślenia
- niełatwe w odbiorze kino (co dla jednych będzie plusem, a dla innych minusem)
Horror Online 2003-2015 wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie fragmentów lub całości opracowań, wykorzystywanie ich w publikacjach bez zgody
twórców strony ZABRONIONE!!!