

Pik!
Paweł Pietrzak Zaplanował zrobić tylko jedno zdjęcie. Odpowiednio ustawił światło w pokoju – trochę musiał pobawić się z lampami (tą nocną na stoliku i wielką, której szczerze nienawidził, zbieraczce kurzu, stojącą w kącie na jednej nodze niczym świecący wieszak), aby uzyskać dobry efekt. Przez chwilę rozważał jeszcze pomysł rozchybotania żyrandola, ale przecież na zdjęciu i tak niczego nie byłoby widać. Nie miał cudownego sprzętu fotograficznego, żadnych wyszukanych obiektywów, statywów i tym podobnych cudeniek. Zwykły aparat doklejony do obudowy telefonu musiał wystarczyć. Nie, raczej po prostu był wystarczający.
Popatrzył na efekt swojej pracy i musiał przyznać, że był naprawdę... no, może nie imponujący, ale na pewno zadowalający. Patrzył i czuł coś. Czy był to TEN dreszcz, o którym się mówi, że pojawia się w chwili wielkiej i potężnej? Może. W każdym razie odczucie to sprawiło, że zrobiło mu się gorąco, a dłonie pokrył pot.
Tak, to musiało być to!
Wziął telefon i sprawdził, czy ma połączenie do Internetu. Wi-fi było mocne – pięć kresek. Dobrze, że wykupił je kilka miesięcy temu, na swoje nazwisko, że zrezygnował z połączenia, które wykorzystywali poprzedni mieszkańcy tego miejsca. Gdy wyprowadzali się, a On z Olą właśnie ogarniali się na ich miejscu, wspomnieli, że mogą zostawić telewizję kablową i sieć, że za kilka miesięcy i tak kończą się umowy, a potem... No, wiadomo. On jednak wolał mieć wszystko pod kontrolą, więc teraz jego nazwisko i adres widniały wszędzie. Chociaż nazwisko - tak naprawdę - nie było ważne.
PESEL był wszędzie. I już.
Stanął na środku pokoju i wycelował telefon. Ekran objął aranżację, stworzył jej obraz. Gotowe do uwiecznienia.
Czekał. Miał czas. Dwa dni temu zakręcił ogrzewanie, w pokoju temperatura wynosiła obecnie 17 stopni. Na dworze walił śnieg, a prognozy zapowiadały najzimniejsze dni od dziesiątek lat. Wystarczy poczekać i temperatura spadnie do 11 stopni, więc naprawdę nie musiał się spieszyć.
Ale jak mógł czekać jeszcze dłużej? Już trzeci dzień, a to i tak długo. Poprzednią dobę spędził na tworzeniu bardzo dokładnych kont na portalach społecznościowych oraz na znajdowaniu jak największej ilości znajomych dostępnych w Internecie. Początkowo, gdy wysyłał zaproszenia tu i tam, nie wierzył do końca w sukces, ale gdy – już po kilku minutach – zaczęły nadchodzić potwierdzenia, powitania, uśmieszki i jakieś obrazki miał ochotę krzyknąć, że po prostu się udało!!! Teraz, niespełna 30 godzin po rozpoczęciu swej społecznościowej harówki, miał w sieci już ponad 250 znajomków na wszelkich możliwych portalach. Mógłby jeszcze się wstrzymać, jeszcze jeden dzień, a może dobiłby do trzech stów.
No, ale NIE POTRAFIŁ!!!
Musiał działać.
OK, aranżacja dobra. Kolory odpowiednio soczyste. Dobrze, że jego telefon pozwalał na zabawę z odcieniami.
Położył palec na symbolu aparatu znajdującym się na ekraniku telefonu i prawie powiedział: „Uśmiech” do Oli. Ale tylko prawie.
Pik! W rogu ekranu pojawił się obraz. Nacisnął go. Tak, zdjęcie wyszło naprawdę dobrze.
Na górze ekranu była ikona z kropkami i kreseczkami, podpisana „PODZIEL SIĘ”. Tak, chciał się podzielić. Zamiast tego jednak, przeszedł do ikon znajdujących się na ekranie telefonu. Pościągał aplikacje wszystkich portalów społecznościowych, na których założył sobie konta. Zrobił to dla wygody i tych fajowych odgłosów, które dolatują z głośniczka, gdy ktoś coś do ciebie wysyła, komentuje, daje kciuk, czy jakąś uśmiechniętą mordę.
Wybrał pierwszą z brzegu aplikację, przeszedł do dodawania zdjęć i jeszcze raz spojrzał na aranżację.
Ola wyglądał naprawdę martwo. Sina twarz, z nosa wyciekła i zaschła strużka krwi. Przechylona na bok głowa odsłaniała nawet ślady Jego palców na szyi. Na zdjęciu, po odpowiednim powiększeniu, one też będą widoczne. Dobre światło potęgowało efekt. I nawet wystający język Oli miał odpowiednią barwę.
Wcześniej myślał, że może lepiej byłoby wstrzymać się z tym do lata, takiego prawdziwie gorącego i zrobić zdjęcie po tygodniu w nasłonecznionym mieszkaniu, bo wtedy martwość byłaby jeszcze mocniejsza, taka w stylu zombie. Ale nic z tego.
Zawsze był w gorącej wodzie kąpany.
Dodał zdjęcie, dopisał komentarz, a potem przeszedł do kolejnej aplikacji.
Uśmiechnął się, gdy w trakcie dorzucania zdjęcia na drugim portalu usłyszał odgłos czyjejś reakcji z poprzedniego.
A gdy skończył, usiadł w fotelu.
Było mu chłodno, ale dłonie nadal miał spocone. Komórka „plumkała” odgłosami internetowej publiczności.
Czekał. Czekał, co się wydarzy. Kto będzie pierwszy walił do drzwi... Ktokolwiek...
Horror Online 2003-2015 wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie fragmentów lub całości opracowań, wykorzystywanie ich w publikacjach bez zgody
twórców strony ZABRONIONE!!!