


HELLIONS
Hellions

Reżyser:Bruce McDonald
Kraj prod.:Kanada
Obsada: Chloe Rose, Robert Patrick, Rossif Sutherland, Rachel Wilson, Peter DaCunha
Ponad dwa tysiące lat temu Halloween, wtedy nazywane Samhain, ściśle związane było z naturą, ze swoistym kalendarzem, któremu podporządkowana było ludzkie życie. W ofierze poświęcano pozostałości plonów, zwierzęta, a nawet ludzi. Bano się bowiem zimy i naciągającej wraz z nią ciemności. Palenie ognisk i składanie ofiar miało być błaganiem o dające poczucie bezpieczeństwa światło i ciepło. Makabryczne stroje przywdziewane przez druidów miały odstraszać demoniczne hordy, które tego dnia mogły być najbliżej śmiertelników. Ślady obrzędowości ludów zamieszkujących dzisiejszą Wielką Brytanię północną Francję znajdziemy w filmie „Hellions” Bruce’a McDonalda (twórcy intrygującego „Pontypool”).
31 października, w Helloween, siedemnastoletnia Dora Vogel dowiaduje się, że jest w ciąży. Zamiast iść na mocno zakrapianą imprezę lamentuje w domu i starać się przewidzieć przyszłość, zwłaszcza tę część dotyczącą jej relacji z matką. I kiedy czarna rozpacz zaczyna ogarniać naszą bohaterkę bez reszty, odzywa się jej chłopak i proponuje Dorze wyjście na imprezę. Jednak to nie on zjawia się u jej drzwi, a gromada dziwacznie przebranych dzieci. Zamiast prosić o cukierki, zaczynają terroryzować dziewczynę. Ich celem jest złożenie Dory i jej dziecka w ofierze tajemniczemu bóstwu.Od nowego filmu McDonalda oczekiwałem tego, co dostałem w „Pontypool” – oryginalnego podejścia o wyeksploatowanego motywu, w przypadku „Hellions” chodzi o „home invasion” i tematykę halloweenową. Niestety, spod ręki Kanadyjczyka wyszedł horror nie tyle schematyczny i powielający zgrane klisze fabularne (co w kinie grozy wcale nie musi uchodzić za wadę), co bełkotliwie manieryczny, starający się przez mało ciekawy oniryzm kreować klimat niesamowitości i tajemniczości.
Początkowo nic nie wskazuje, że będziemy mieli do czynienia z horrorem. Przez pierwsze kilkanaście minut dominuje wątek obyczajowy – rozpacz nastolatki, która dowiaduje się, że zostanie matką. Tłem dla jej rozterek jest małomiasteczkowa krzątanina wokół przygotowań do Halloween. Jedni wybierają się z dzieciakami po cukierki, starsi umawiają się na wieczorne imprezy, reszta zostaje w domu, by opychać się łakociami i oglądać taśmowo horrory. Nie wygląda to najgorzej, jako wprowadzenie sprawdza się tak jak długie preludia w powieściach Kinga, jednak dramat nastolatki nie jest tym, na co czekają spragnieni grozy widzowie. Ta pojawia się wraz z ohydnie przebranym dzieckiem, które skrzeczącym głosem próbuje porozumieć się z bohaterką. Zaraz po nim wokół domu dziewczyny zjawiają się kolejne dzieciaki w obrzydliwych, skleconych z byle czego kostiumach.
I kiedy widz myśli, że nastolatka samotnie będzie musiała stawić czoło zgrai zwyrodniałych małolatów (było choćby w „Ils” David Moreau i Xavier Palud) broniąc siebie i nienarodzonego dziecka (i też było, tym razem w „À l'intérieur” Alexandre’a Bustillo, Juliena Maury), akcja przenosi się w świat równoległy, będący koszmarnym odbiciem tego, w którym dotąd żyła bohaterka. Rządzą nim prawa sennego majaku – unieszkodliwione postacie nagle ożywają, czas i przestrzeń stają się płaszczyznami bardzo płynnymi i umownymi, wrogiem staje wszystko, nawet najbliżsi dziewczyny. Ale co najgorsze, wizja ta ani nie intryguje, ani nie buduje napięcia czy jakiegokolwiek klimatu. Ubezwłasnowolniona przez scenarzystów bohaterka miota się albo we własnym domu, albo na polu pełnym dojrzałych dyń. Wiemy, że cokolwiek uczyni, nie poprawi jej losu, bo we śnie człowiek najczęściej pobawiony jest woli. Kiedy akcja się rozkręca, a my zaczynamy kibicować brzemiennej nastolatce, twórcy rugują z filmu jakiekolwiek emocje, tym samym zmuszając nas do biernego obserwowania pozbawionych znaczenia działań bohaterki.
Gdyby jeszcze ów świat rodem ze złego snu przykuwał uwagę swą dziwnością i oryginalnością, dałoby się przełknąć pozbawioną dynamiki i napięcia akcję. A tak twórcy poszli po linii najmniejszego oporu – sfilmowali „zaoknową” rzeczywistość przez kolorowe filtry, przydając jej niesamowitości za pomocą oparów mgły. I tyle. Owszem, stroje dzieciaków (a raczej duchów czy demonów) przez swą makabryczność oraz karykaturalną pokraczność robią wrażenie i gdyby takie postacie wykorzystane były w brutalnym, bezkompromisowym i dynamicznym „home invasion”, mielibyśmy do czynienia przynajmniej z kawałkiem godziwej, bo podlanej gęstą strugą krwi rozrywki.
McDonald spróbował podjąć grę z oczekiwaniami widzów. Bo „Hellions” nie jest tak naprawdę ani o Helloween, ani też podgatunkiem horroru przez krytyków nazywanym „home invasion”. Ale jeśli pomysłem na film i kluczem interpretacyjnym do jego odczytania miała być klamra, którą spięto fabułę, to takie rozwiązania – wszystko co widzieliśmy na ekranie rozgrywa się w głowie tracącej zmysły (z jakiej przyczyny?) bohaterki - przez swą banalność i artystyczną taniochę bardzo źle świadczą o twórcach traktujących odbiorców horroru jako tych, co „łykną” każdy, nawet najgłupszy zwrot akcji. Seans „Hellions” radzę sobie odpuścić.
Screeny
+ intrygujący początek
+ miejsce akcji, czyli „dyniowa stolica Ameryki”
+ halloweenowe stroje dzieci
- przypominająca senny koszmar cała druga część filmu
- próby tworzenia klimatu za pomocą najtańszych i najmniej wymyślnych środków
- niby zaskakująca interpretacja filmu
Horror Online 2003-2015 wszystkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie fragmentów lub całości opracowań, wykorzystywanie ich w publikacjach bez zgody
twórców strony ZABRONIONE!!!